Kto Ci to powiedział?
Cześć Dziewczyny!
Czwarteczek! Nareszcie! W związku z tym, dzisiaj pogadamy sobie o… sobie. Wiadomo jak to jest, gdy siedzi się w gówienku i ogląda każdy nadtrawiony fragmencik i kmini co to, kto to. Wybaczcie gastryczne porównanie, ale tak w sumie jest. Prawda? Wiadomo też, że wtedy poświęcacie miliard swoich wolnych chwil na rozkminianie, a zapominacie o sobie. Zapominacie, że poza tym, by zrozumieć mechanizm działania toksycznej relacji, należy też poświęcić tyle samo, jak nie więcej czasu, na rozkminianie siebie. Dzisiaj posłuchałam sobie super fajnego nagrania Tatiany Mindewicz-Puacz o takich relacjach (KLIK!) i na samym początku wspomniała o super ważnej rzeczy, o której dzisiaj też chciałabym pogadać. Mianowicie – wchodząc w związek z kategorii zjebanych, musicie wiedzieć, że to nie tylko ta druga strona ma jakiś deficyt, ale przede wszystkim Wy go macie. Bo to Wasza decyzja potem implikuje dalszy rozwój sytuacji, która wiadomo, kończy się lipnie. Ale – zastanawiałyście się kiedyś, kto Wam wmówił, że jesteście brzydkie, niewarte miłości, że musicie się starać, by z kimś być, a facet jest dopełnieniem szczęścia kobiety? W którym momencie w Waszym życiu coś tak strasznie nie zagrało, że trafiłyście w sidła przebiegłego toxika? Spróbujemy sobie odpowiedzieć na te pytania.
Spróbuj przypomnieć sobie, jak wyglądało Twoje dzieciństwo. Jeśli miałaś rodzeństwo, to jak przedstawiały się Wasze stosunki? Czy mogłaś powiedzieć mamie o swoich problemach? Czy tato Cię przytulał? Czy miałaś poczucie wsparcia i miłości w domu? To są podstawowe pytania, które musisz sobie zadać, gdy odkrywasz smutną rzeczywistość, gdy rozpada się kolejny związek lub uświadamiasz sobie, że wchodzisz w toksyczne relacje z innymi osobami. Oczywiście, można też powiedzieć, że po prostu może nie spotykasz odpowiednich ludzi na swojej drodze, którzy mogliby w jakiś sposób odmienić Twoje życie, ubogacić je, sprawić, że zaczniesz myśleć i zachowywać się inaczej. Oczywiście – można też myśleć, że może nie przystajesz do czasów współczesnych. Ale, tak na poważnie – jeśli dość często masz podobne rozkminy, to może najwyższy czas rozbroić to, co sprawia, że jest jak jest. Z własnego doświadczenia powiem Wam, że ja sama nie wiem, skąd we mnie te pokłady nadwrażliwości, empatii i przyciągania do siebie ludzi w jakimś stopniu skrzywionych, z problemami. Z drugiej strony, kto dzisiaj nie ma problemów nie? Ale od początku.
Nie urodziłam się w patologii, mój dom był raczej z tych najnormalniejszych, gdzie było oboje rodziców, starszy brat, chodziłam do szkoły, miałam dobre oceny, święta spędzano się razem i teoretycznie nie zaznałam żadnej traumy. Teoretycznie, bo rozgrzebywanie tych warstw różnych wspomnień uświadomiło mi, że:
- jako to młodsze dziecko zawsze byłam traktowana mniej poważnie. Moje zdanie nie zawsze było brane pod uwagę. Żeby nie było – nie chodzi o to, że jako kilkulatka miałam coś znaczącego do powiedzenia czy zdecydowania, ale wyraźnie pamiętam sytuacje, gdy strofowano mnie, bym czegoś nie mówiła, jakoś konkretnie się nie zachowywała, żebym np. nie płakała, bo będę brzydka. Efekt? Płacz, słabość, złość (naturalne dla każdego) wydają mi się złymi, niepotrzebnymi emocjami. I dlatego też bardzo uważam do dzisiaj, by ich nie okazywać publicznie.
- mam starszego brata, który w moich oczach zawsze sobie dryfował jako odległa wyspa, z osobnym ekosystemem, polityką i językiem nawet. Mimo, że dzieli nas tylko kilka lat różnicy wieku, to do dzisiaj mamy do siebie dystans. Moi rodzice nie zadbali odpowiednio o to, byśmy byli blisko. Nie motywowali nas do tego, by po prostu siebie akceptować. Za to zawsze padały słowa: jesteś starszy to… jesteś młodsza to… musicie się wspierać. Szkoda, że nikt nas nie nauczył na czym to wsparcie niby miało by polegać? Żyjemy ze sobą, obok siebie. Wiem, że mogę na niego liczyć, on na mnie. Ale jest dystans, niemożliwy dzisiaj jeszcze do pokonania. Nie wiem, czy on wynika z faktu, że to facet? Czy raczej z tego, że zawsze było wiadomo, że skoro ma więcej lat ode mnie to jest mądrzejszy, zaradniejszy, bardziej odporny na to, co niesie ze sobą życie. Nie to co ja… Tak przynajmniej przebiegała moja skromna interpretacja.
- mój tato owszem był w domu, ale czy był naprawdę? Spełniał swoją rolę jako drugiego, waznego rodzica. Nigdy na mnie nie nakrzyczał (w przeciwieństwie do mamy). Ale nigdy nie pokazał mi, jako małej kobiecie, jak funkcjonuje związek kobiety i mężczyzny. Nie pamiętam, by przytulał mamę. Nie pamiętam, by mama przytulała tatę. Byli tacy – wiecie, jak bezpłciowe twory. Nie mówiło się o bliskości, o tym, że rozmowa, przytulenie, bycie obok to coś ważnego. Nie pamiętam też, by rodzice specjalnie poświęcali czas na to, by uczyć mnie, czy mojego brata czym jest relacja w bliskości. Raczej wszystko zamykało się w takim schemacie – ma być spokój, czysto, ugotowane, zjedzone i zrobione. Nic ponadto.
- w rodzinie nie ma aż tak bliskich relacji. Są za to jakieś zadry, których nikt już nie pamięta skąd się wzięły, a jeśli pamięta, to nie potrafi o nich rozmawiać czy ich zażegnać. Jest za to pewnego rodzaju plotkarstwo. Dla mnie to niezrozumiałe, bo skoro jest się rodziną, to powinno się wspierać, a nie wypierać. Powinno, a niekoniecznie tak jest.
I tutaj dochodzę do sedna. Mam deficyt miłości. Owszem, zaznałam tej pragmatycznej, tej, która pozwoliła mi dojrzeć w zdrowiu i względnym dostatku. Ale nie dostałam tej emocjonalnej, tej, która uczy jak żyć, co to znaczy, że ktoś przekracza moje granice? Kiedy je przekracza? I dlatego trafiłam na dwóch toxów. Bo jeden był uosobieniem tego, czego mi brakowało w domu – ciepła, bliskości, intymności. Drugi z kolei obrzygał dosłownie mnie miłością, której szukałam u chłodnej mamy i wycofanego ojca i brata. Z tym, że, jak pewnie się domyślacie, miłość toxów to iluzja.
Grzebiąc dalej…
Zastanówcie się jak wyglądały Wasze relacje z Waszymi przyjaciółmi, może pierwszymi chłopakami. Czy to byli fajni, normalni ludzie? Ufałyście im? Wiedziałyście, że za ich intencjami nie stoi żadna gra. Żadne kłamstwa? Ja miałam to szczęście, że mój pierwszy chłopak był naprawdę świetnym facetem. Przeżyliśmy wspólnie wiele fajnych lat. Byliśmy taką sweet couple. Jak każda młodzieńcza miłość, ta skończyła się. Powodów było sporo, ale dzisiaj wspominam ją z taką nutką nostalgii. I nie mam złego zdania o nim. Ale wiem też, że na zawsze odbił we mnie pewne szablony faceta, w moich oczach, idealnego. My przede wszystkim się bardzo lubiliśmy, kumplowaliśmy. I chciałam właśnie takie relacje mieć w kolejnych związkach. Jak jednak lubić kogoś, kto z czasem (czasem szybciej czasem później) okazuje brak szacunku w związku? Jak z dnia na dzień stajesz się popychadłem i kimś, kogo zdanie jest na końcu jakichkolwiek rozważań? Nie oszukujmy się Dziewuszki – facet w związku ma być stabilnym oparciem, uzupełnieniem, powodem dla którego chcemy się rozwijać i dążyć do doskonałości. Bez tego, to możemy jedynie mówić o marnej imitacji związku oraz mężczyzny.
Ktokolwiek Ci nabruździł w życiu, wmówił bzdury na Twój temat, zdeptał Twoją godność, to do Ciebie należy zadanie naprawić te braki. To Ty, jako dorosła teraz kobieta, musisz znaleźć i uleczyć swoje rany, czarne dziury w głowie. Jesteś za siebie odpowiedzialna. Nikt – mama, tata, brat, siostra, babcia czy facet tego nie zrobią za Ciebie. Musisz wiedzieć, że spędzisz resztę życia ze sobą. Od Ciebie zależy czy to będzie życie w dobrostanie duchowym, czy jałowa pustynia emocjonalna.
Dasz radę!
Twoja Królewna z Drewna